Dalton Highway – 666-kilometrowa trasa na Alasce, oznaczona jako Alaska Route 11. Zaczyna się ponad 100 kilometrów na północ od Fairbanks, a kończy w Deadhorse niedaleko Oceanu Arktycznego.
Jeszcze zanim wjechaliśmy na drogę przemysłową numer 11 na Alasce, towarzyszyło mi nienazwane, uwierające uczucie. Las dopalał się tuż przy poboczach, było szaro. Pustą prawie ulicę przebiegały od czasu do czasu w popłochu zające. Koła auta toczyły się wolno, a ja czujnie wpatrywałam się w okno.
Wkrótce zostawiliśmy za sobą apokaliptyczny obraz**. Nie chciało mi się rozmawiać, może to przez dym, a może po prostu jakaś zła energia wisiała w powietrzu. Zatrzymaliśmy się na chwilę przy znaku anonsującym wjazd na Dalton Highway. Niektórzy nazywają ją najbardziej wyizolowaną, niektórzy najbardziej niebezpieczną w Stanach. Mi przychodziło do głowy proste określenie: „piękna”.
Byłam już tutaj kiedyś***. Pamiętałam stada piżmowołów i karibu, pasące się w tundrze. Gęsty i niski arktyczny busz sprawiał wrażenie łatwego do pokonania, ale można się było w nim zgubić. Albo wpaść w błoto po kolana. Pamiętałam szafirowe jezioro i tęczę; tonące do połowy we mgle Góry Brooksa i lodowatą, bystrą rzekę.
Tym razem było inaczej. Zaraz po wjeździe zobaczyłam gęstą, różowo – pomarańczową kurtynę. Nie wiedziałam, czym jest: mgłą, poświatą, a może cytoplazmatycznym oceanem, który chce mi coś zrobić? Może właśnie ląduję na Solaris?
Chociaż poświata po kilku sekundach okazała się tylko dymem z pobliskich pożarów, wrażenie przekraczania jakiejś granicy pozostało. Dochodziła północ. Wiedziałam, że wszystko będzie skąpane w wątłym, przybrudzonym świetle już do rana. Zatrzymaliśmy się na poboczu. Świat był apatyczny, ja zresztą też. Obydwoje zasnęliśmy.
Obudziliśmy się w lepszej kondycji. Miałam więcej energii, a świat postanowił zrzucić z siebie ciężki płaszcz dymu w okolicach gór. Zastanawiałam się tylko, dlaczego wciąż nie widzę zwierząt. Ani niedźwiedzi, ani piżmowołów, ani karibu. Brakowało mi ich, chociaż podejrzewałam, że pewnie włóczą się niedaleko, ale poza zasięgiem mojego kiepskiego wzroku. Wędrując po odległych jak księżycowe kratery Górach Brooksa, pomyślałam, że nie ma na Alasce miejsca, w którym czułabym się lepiej, niż tu. Serpentyna Dalton Highway oglądana z przełęczy Atigun Pass zwalała z nóg.
Przez większość drogi nie spotkaliśmy nikogo. Raz tylko pojawił się kierowca ciężarówki z psem, raz karibu i kilka wiewiórek. Było spokojnie. Krajobrazy powoli wprowadzały nas w arktyczny bezkres. Mimo wszystko, od czasu do czasu oglądałam się przez ramię z niepokojem, jakby ta łagodność była tylko pozorem. Ciężarówki sunące po drodze też wytrącały mnie z sielankowego transu. Zwykle zanim kurz buchający spod ich kół opadł na ziemię, mętne myśli zdążyły mnie już opuścić. (Ciąg dalszy pod zdjęciami.)
W końcu dotarliśmy do Deadhorse. Stałam w bezruchu, bo było to najbrzydsze zakończenie pięknej podróży, jakie można sobie wyobrazić. W końcu dopadło mnie to, czego nieświadomie oczekiwałam od momentu wkroczenia w różowy dym. Wszystko tu warczało, stukotało, stukało, pobrzękiwało i turkotało. Po żwirowych alejach toczyły się ogromne ciężarówki i samochody dostawcze. Klockowate baraki stały jeden obok drugiego. Z kominów buchał dym, gdzieś dalej płonął ogień. Najdziwaczniejszych kształtów stalowe stwory wyrastały wprost z tundry. Gdzie się nie obejrzałam, widziałam rury, blaszane przechowalnie, żurawie, podnośniki i inne przedmioty, których nie umiem nazwać. Powietrze pachniało czymś kwaśnym.
Gdzieś tutaj rozpoczynała się prawdziwa i nieustająca podróż przez alaskańską Arktykę. Podróż na południe. Ponad 500 000 baryłek ropy dziennie wystrzeliwuje z Prudhoe Bay i pędzi na południe, aż do Valdez. Rura o średnicy 1,22m w parze z Dalton Highway, przecinają jedne z najpiękniejszych terenów na świecie. Turyście, który stracił głowę dla ich urody, trudno uwierzyć, że głównym przeznaczeniem drogi numer 11 jest zaopatrywanie pól naftowych.
Cienka nitka ropociągu Trans-Alaska nie robiła większego wrażenia, kiedy jechałam na północ. Cicha, często schowana, całkiem niewinnie wyglądająca. To tylko pozory. Ropociąg ulega korozji i gleby Alaski, w tym delikatna ziemia Arktyki, doświadczają setek wycieków ropy i toksycznych chemikaliów rocznie. Odnotowanych zostało ponad 100 miejsc skażenia. Zanieczyszczenie powietrza odczuwalne jest 200 mil za polami naftowymi, nad inuicką miejscowością Utqiaġvik (wcześniej znaną jako Barrow). Istnienie ropociągu wpłynęło na skażenie wód Zatoki Księcia Williama i zdewastowanie rybołówstwa.
Estetycznie Dalton Highway to najdziwniejsze spotkanie natury z człowiekiem, jakie widziałam.
Weszłam do jednego z baraków w Deadhorse. Był to hotel i stołówka dla pracowników pól naftowych. Podeszłam do pani w okienku i zapytałam:
– Dzień dobry, czy ja znajdę tutaj pracę?
Blondynka w średnim wieku otworzyła oczy szeroko.
– Tak, proszę pani, pracy jest mnóstwo, tylko mało kto chce tutaj pracować!
Stalowe potwory z Deadhorse czekają na Was w kolejnym wpisie.
*Deadhorse właściwie nie jest miastem, ale obszarem niemunicypalnym. Służy jako baza pracownikom pól naftowych.
**Link do wpisu o pożarach Fireweed – na spalonej ziemi.
***Link do pierwszego wpisu z Dalton Highway NAJBARDZIEJ WYIZOLOWANA DROGA USA. Dalton Highway – z dzieckiem w stronę Arktyki.
Kategorie: ALASKA, STRONA GŁÓWNA, ZDJĘCIA/VIDEO