– Mamy taki żart, że u nas to za każdym drzewem kryje się kobieta. Ha ha ha!
Mężczyzna w robotniczym uniformie i ogromnych, ubłoconych buciorach zanosił się śmiechem. Też zaczęłam się śmiać, bo co jak co, ale drzewo w arktycznej tundrze to czysta abstrakcja. Szybko przestałam, bo facet podejrzanie przeszedł w intensywny rechot. Byliśmy w dużym blaszaku, jedynym sklepie w Deadhorse na Alasce.
Chwilę wcześniej pomyślałam, że kupię sobie jakąś gazetę. Chluuup, chluuup, wyciągnęłam buty z błota i wspięłam się po schodkach do blaszanego baraku. Wszystko zbudowane było na pewnej wysokości przez wzgląd na ochronę wiecznej zmarzliny. W sklepie, przypominającym wystrojem małą hurtownię, przeróżny asortyment: odzież robotnicza, suche przysmaki i mrożonki, węże przemysłowe, cukierki, farby oraz to, czego szukałam: gazety. Większość z nich to pisma pornograficzne. Raczej dosadne, bardziej w stronę „Twojego weekendu” niż „Playboya”.
Tylko alkoholu nie było, bo tutaj to towar zakazany.
Pierwszego dnia w Deadhorse miałam na sobie ciemnozielony kostium z grubego dżinsu. Umorusałam go już z samego rana i zaraz usłyszałam rozbawione: „hej, hej, szykujesz się na robotę z nami?”.
Właściwie to taki był plan.
–
Deadhorse nie jest przeciętnym, amerykańskim miasteczkiem. Nie ma tutaj domów, parków i kościołów. Nie ma szkół, restauracji ani szpitala. Deadhorse to dziesiątki baraków, pooddzielanych od siebie żwirowymi drogami. Po żwirze suną ciężarówki, z tundry wystrzeliwują dziwacznych kształtów martwe stwory, żurawie, rury. Stukotanie i turkotanie jest tutejszą muzyką grającą 24 godziny na dobę. Deadhorse istnieje, bo istnieją pola naftowe przy zatoce Prudhoe Bay. To wszystko w izolacji, 500 mil na północ od Fairbanks, tam, gdzie zaczyna się ropociąg Trans-Alaska. Zimą temperatury sięgają -40°C, dni są krótkie, czasami światło pojawia się na niecałą godzinę. Lato deszczowe i raczej chłodne. Taki ponury dzień może trwać prawie całą dobę. Ktoś mnie zapytał: „po co tam w ogóle jechać?”. A ja się zastanawiam, ile osób wie, jak wygląda szarobrunatny, metaliczny koniec świata.
–
To, co najwyraźniej zapamiętałam z Deadhorse, to niebieskie folie ochronne na buty. Takie, jak dostaje się w szpitalach. Trzeba je założyć w wejściu do każdego baraku – czy to robotniczego hotelu, czy stołówki. Na zewnątrz buty chlupotały od błota, wewnątrz królował szelest foliówek. Wystrój dormitoryjny, szarawy. W tej całej przemysłowej otoczce, jedno sprawiało, że nie chciałam opuścić Deadhorse: jedzenie. Krewetki, ryby, mięso, warzywa, owoce, desery, przystawki, kuchnie świata, sosy i czego tylko dusza zapragnie. Jesz, ile chcesz, płacisz kilkanaście dolarów. Teraz myślę, że być może ta kuchnia ma sprawiać życie przy polach naftowych znośnym. W porównaniu do niedobrego i drogiego jedzenia, z jakim miałam styczność na południu Alaski, była to królewska uczta.
Mężczyźni, których spotkałam na stołówkach, mieli zmęczone twarze. Tutaj pracuje się po 12 godzin, ale zdarza się, że więcej. Nawet wtedy po zmianie można być wezwanym do pilnej pracy na platformie wiertniczej. Obserwowałam te twarze w środku lata. Podejrzewam, że zimą ich oczy podkrążone są głębiej. Praca na polach naftowych jest ciężka. Niektórzy ją kochają, ale są i tacy, którzy nie wytrzymują braku słońca lub rozłąki z rodziną i poddają się. Większość funkcjonuje według harmonogramu: 2 tygodnie pracy, 2 tygodnie wolnego. Mimo, że przebywa tutaj około 3000 osób, stałych rezydentów jest jedynie kilkadziesiąt. Pracownicy mają zapewnione pewne formy rekreacji: siłownia, mała sala kinowa czy pianino. Ich jakość zależy od tego, przez jaką firmę są zatrudnieni. Można też włóczyć się po okolicy, łowić i oglądać zwierzynę – czasami nawet niedźwiedzie polarne.
Przekonałam się też, że moje wrażenie z pierwszego dnia: „tutaj nie ma kobiet”, trochę mija się z prawdą. Owszem, przeważająca część pracowników to mężczyźni, ale nie jest tak, że kobiet w ogóle nie ma. Są i pracują na platformach, w inżynierii, administracji, transporcie, housekeepingu. Samo wybudowanie ropociągu naznaczone jest historiami wielu twardych babek. Kilkadziesiąt tysięcy robotników pracowało w ciężkich warunkach północnej Alaski, z czego 5-10% stanowiły kobiety. Część z nich nieustannie musiała udowadniać swoją wartość jako pracownika, walczyć z seksizmem i dyskryminacją. To były lata siedemdziesiąte i od tamtego czasu na pewno wiele się zmieniło, ale mimo to podziwiam kobiety pracujące w branży naftowej czy budowlanej. Każdego dnia przełamują stereotypy.
Ja sama przyjechałam do Deadhorse z myślą o pracy. Potrzebowałam pieniędzy na dalszą podróż, a tutaj można całkiem dobrze zarobić, nawet wykonując najprostsze czynności. Chciałam sprzątać albo gotować. Pani w okienku jednego z baraków poinformowała mnie, że pracy jest mnóstwo.
Tylko, że po kilku dniach w Deadhorse nie byłam już tak pełna zapału. Nie uśmiechało mi się spędzenie tutaj najbliższego miesiąca. Z uczuciem porażki postanowiłam wrócić do Fairbanks, gdzie po kilku dniach dostałam pracę w hotelu.
Kategorie: ALASKA, BEZ KATEGORII, STRONA GŁÓWNA