17.07.2020. Jak zakończył się eksperyment w stanie Waszyngton?
Kilka tygodni temu napisałam o Capitol Hill Autonomous Zone. Opisałam wrażenia z pierwszych dni (od 8 do 12 czerwca) przebywania w strefie wolnej od policji. Sytuacja od początku była dynamiczna i wiedziałam, że CHAZ zmieni formę funkcjonowania. Postanowiłam chodzić do strefy w miarę możliwości codziennie, prowadzić dziennik i obserwować przekształcenia w społeczeństwie pozbawionym kontroli policji. Ostatni raz pojawiłam się na miejscu 24 czerwca, na 7 dni przed zamknięciem strefy. W pewnym momencie zaczęłam się bać.
O tym, jak CHAZ wyglądało do 12 czerwca, możecie zobaczyć w poprzedniej relacji:
https://mousetheadventurer.com/2020/09/10/rzady-sprawiedliwosci-spolecznej-w-seattle-czesc-i
Czego doświadczyłam później? Gdybym miała opisywać wszystko, post stałby się zbyt długi. Mówiąc krótko, pozytywna atmosfera stopniowo ulegała degrengoladzie. Na dobrych momentach CHAZ skupiłam się w poprzednim wpisie (także w fotorelacji). Dzisiaj, z dystansu, opiszę wszystko to, czego pozytywem nazwać nie mogę. Wydaje mi się, że to uczciwe podejście do tematu, chociaż na pewno nie wszystkim się spodoba.
13-14 czerwca. Bardzo ciepły weekend i apogeum popularności CHAZ. Boisko futbolowe wchodzące w skład strefy jest wypełnione po brzegi. Blogerzy, dziennikarze, fotografowie (w tym ja) dokumentują życie na kolorowych ulicach Capitol Hill. W niedzielę wychodzę do CHAZ z przyjaciółką, atmosfera festiwalowo-turystyczna. Dzieci z rodzinami, pary zakochanych. Wracam do domu przed zmierzchem.
CHAZ zmienia nazwę na CHOP (Capitol Hill Occupied Protest), chociaż większość osób wciąż korzysta z tej pierwszej.
15 czerwca. Wchodzę do strefy od południa. Przy 12th Avenue łatwiej zaparkować, ale jednocześnie nie widzę z dystansu, co się dzieje w CHAZ. Przechodzę wzdłuż dwunastej do skrzyżowania z East Pine Street, jak codziennie obserwując nowe murale. W pochmurny poniedziałek do strefy przyszło zdecydowanie mniej ludzi. Skręcam w lewo, ale zamiast pokojowych protestów widzę rozwścieczony tłum, który próbuje wypchnąć grupę ludzi ze strefy. Część nieproszonych gości ma na sobie kominiarki i ciężkie buty, część owinęła się amerykańskimi flagami. Jestem w centrum eskalującego konfliktu.
– Kim są ci ludzie? – pytam latynosa w zielonej koszulce.- TO NAZIŚCI! – odpowiada, i po chwili zaczyna skandować: NA-ZIŚ-CI! NA-ZIŚ-CI!- Naziści? Znaczy kto konkretnie? To jakiś zorganizowany ruch? Co zrobili?
Powtarzam te pytania dziesiątki razy. Nikt nie jest w stanie mi odpowiedzieć. Wszyscy wyprowadzają intruzów, skandując „naziści” i „black lives matter”. Korowód protestujących staje się coraz większy. Organizatorzy proszą, żebym nie robiła zdjęć i najlepiej odeszła. W końcu wypychają nieproszonych gości poza CHAZ.
Dowiaduję się, że owi naziści to przedstawiciele konserwatywnego Turning Point USA i skrajnie prawicowej, neofaszystowskiej organizacji „Proud Boys”. Jeden z tych ostatnich, z kominiarką na głowie i kastetem na ręku popycha mnie, wdzierając się z powrotem do strefy. Jestem przestraszona.
To moje pierwsze negatywne doświadczenie w CHAZ.
16 czerwca. Gorący dzień. Wchodzę do strefy późnym popołudniem z jednym celem: chcę zapytać czarnoskórych, czym jest rasizm. Idę do „Decolonization Conversation Cafe” – wydzielonego miejsca na ulicy, gdzie na rozstawionych kanapach można porozmawiać o rasizmie. Dwóch czarnoskórych mężczyzn siedzi tam z bronią przy pasie. Jeden z nich zachowuje się agresywnie. Rezygnuję. Idę na boisko w Cal Anderson Park i tam próbuję z kimś porozmawiać. Napotykam kolejną barierę: trudno mi znaleźć kogoś trzeźwego. Ostatecznie udaje mi się przeprowadzić i nagrać tylko trzy krótkie rozmowy. Zauważam coraz więcej bezdomnych i narkomanów. Jeda z osób zaangażowanych w organizację CHAZ, biały młody mężczyzna, wychodzi w trakcie przemówienia kolegi i wymiotuje na środek ulicy. Szkoda, bo to konkretne wystąpienie było ciekawe.
Obserwuję też występy białych, którzy wyznają winę i niedoedukowanie. Niektórzy szepczą o „odwrotnej dyskryminacji”.Widzę transparenty z napisem „This is not COACHELLA”. Wiele osób denerwuje się, że strefa stała się imprezownią białych.
W następnych dniach przychodzę do CHAZ na krótko. Z czasem atmosfera zmienia się z festiwalowej na niebezpieczną. Darmowe posiłki, woda, możliwość rozstawiania namiotów, brak nadzoru policji – to ściąga do strefy bezdomnych, narkomanów i osoby chore umysłowo. Wielu ludzi pojawia się w strefie z przyczyn niezwiązanych z protestami. Zgłoszenia napaści, napaści seksualnych i kradzieży zwiększają się trzykrotnie od czasu utworzenia strefy. Policja nie jest w stanie prowadzić interwencji.
Coraz mniej fotografów i blogerów przychodzi do CHAZ.
19 czerwca. Pierwszy raz spotykam się z jakąś formą wyciągnięcia ode mnie pieniędzy. Czarnoskóry mężczyzna zadaje mi pytanie: „czy dałaś już komuś swoje 10 dolarów?”. Nie rozumiem. Dopiero w domu znajduję nagranie z późnego wieczoru w Cal Anderson Park. Jeden z aktywistów tydzień wcześniej przemawiał do zebranych, nakłaniając do natychmiastowych drobnych reparacji: „Biali! Widzę was i zapamiętam wasze twarze! Niech teraz każdy z was podejdzie do jednego Afroamerykanina i da mu 10 dolarów”. Zakładam, że do tego nawiązywał mężczyzna, który zaczepił mnie w parku.
W trakcie dnia w CHAZ jest całkiem spokojnie, chociaż coraz mniej przyjemnie. Im później, puściej, ciemniej, tym bardziej nieswojo się czuję.
Zauważam, że trudniej nawiązać merytoryczne rozmowy. Organizatorzy mają problemy z określeniem swoich celów.
20 czerwca. Rano dowiaduję się o strzelaninie w CHAZ. O 2:19 nad ranem w Cal Anderson Park oddano przynajmniej 7 strzałów w ciągu 3 sekund. 19-letni Afroamerykanin, Horace Anderson Jr zmarł, a 33-letni DeJuan Young został przewieziony do szpitala w stanie ciężkim. Policja napotkała na agresję ze strony protestujących, nie mogła dostać się do ofiar strzelaniny. Medycy z CHAZ działali chaotycznie, kłócili się, próbowali ustalić, co zrobić. Ostatecznie sami przewieźli ofiary do szpitala.
21 czerwca. Kolejna strzelanina. 17-letni chłopak z ranami postrzałowymi ramienia odmawia rozmowy z policją.Mieszkańcy Capitol Hill skarżą się na strzały i wrzaski w nocy.
23 czerwca. Trzecia strzelanina w ciągu 4 dni. 30-latek z obrażeniami niezagrażającymi życiu nie składa zeznań. 33-latek postrzelony 20 czerwca twierdzi, że motywy napaści na niego miały podłoże rasistowskie, a sprawcą prawdopodobnie jest ktoś z Proud Boys lub KKK.
24 czerwca. CHAZ jest prawie puste. Skupiło się na samych okolicach komisariatu. Kanapy w „Conversation Cafe” służą jako łóżka dla bezdomnych lub zbyt odurzonych. Wybuchają mniejsze i większe awantury. Natrafiam na tylko jedną przemowę dotyczącą BLM. Wygłaszający jest nietrzeźwy. Wydaje mi się, że w trakcie godziny jestem jedynym blogerem na miejscu. Zauważam, że odmawiające wcześniej datków stragany, teraz zaczęły przyjmować pieniądze. Agresywny ochroniarz z bronią wchodzi w kłótnie z wieloma osobami.
Poznaję czarnoskórego chłopaka, który od początku jest związany z CHAZ.
– Jak myślisz, czy to miejsce jest w stanie się zorganizować? Zapanować nad tą sytuacją? – pytam.
– Myślę, że nie.
– Czy te dni, odkąd funkcjonuje strefa pomogły, czy przeszkodziły aktywistom walczącym z rasizmem?
-…
Więcej nie pojawiłam się w CHAZ.
29 czerwca miała miejsce ostatnia strzelanina. 16-latek, Antonio Mays Jr nie przeżył. 14-latek został przewieziony do szpitala w stanie ciężkim. Nie udało się zatrzymać żadnego napastnika z 4 strzelanin.
1 lipca burmistrzyni Seattle, Jenny Durkan, wydała nakaz zlikwidowania strefy. Zajęło się tym około 100 policjantów (z pomocą FBI). W ciągu doby aresztowano 69 osób, które nie chciały opuścić CHAZ.
NIE TWIERDZĘ, że w strefie w trakcie tych dni nie działo się nic dobrego. Niech świadczy o tym mój poprzedni wpis, moje zdjęcia opublikowane kilka tygodni temu i zaangażowanie. Jeśli jednak mam zachować szczerość w blogowaniu, a zawsze się staram, musiałam uzupełnić post. Robię to niechętnie, bo nie takiego końca strefy sobie życzyłam, ale zamykam temat z czystym sumieniem.
Kategorie: BEZ KATEGORII