Zmiana planów to początek przygody. Zmiana planów niedaleko koła podbiegunowego w Kanadzie to wspomnienia na całe życie.
Jeśli czytaliście poprzedni wpis, wiecie już, że z Dawson w Jukonie postanowiliśmy ruszyć na północ. Ale nie była to taka zwykła podróż. I nie była to zwykła droga. To była Dempster Highway. Przepiękna trasa rozpoczyna się 40 kilometrów na wschód od Dawson w Jukonie. Krzyżuje się z kołem podbiegunowym i jest furtką do kanadyjskiej Arktyki. To najbardziej wysunięta na północ droga w Kanadzie. Coś Wam to mówi? Oczywiście! Kilkanaście dni wcześniej pokonaliśmy z Młodym podobną trasę, tylko na Alasce. Dalton Highway wiodąca nad Ocean Arktyczny – najbardziej wyizolowana droga w Stanach Zjednoczonych – była niewiarygodnie piękna. Dlatego, kiedy dowiedziałam się o Dempster, nie zastanawiałam się ani chwili. Sprawdziłam stan auta, zatankowałam i wyruszyliśmy.
W przypadku Dalton Highway napisałam dla Was wyjątkowo – jak na mnie – konkretny wpis: ile to kosztuje? jak długo się jedzie? gdzie odpocząć? Tym razem tego nie zrobię. Przygotowywałam się do drogi około 30 minut (na stacji benzynowej), więc mogę nie być najlepszym autorytetem. Ale mogę Wam zdradzić, że na Dempster spotkaliśmy z Przemkiem wyjątkowych ludzi, przetrwaliśmy pożar, spędziliśmy czas w najlepszym barze na świecie, walczyliśmy z komarami-mutantami i przeprawialiśmy się promami, aby dotrzeć do kolejnych miasteczek.
***
Białe noce nie są jedynie przyczyną insomni. Białe noce są też niezwykle piękne. Pamiętam je jako niekończący się zachód słońca, rozpalone czerwienią niebo lub szaro-niebieską poświatę. Właśnie przez nie zupełnie straciliśmy rachubę czasu. Czasem funkcjonowaliśmy w dzień, czasem w nocy. Zasypialiśmy w bagażniku Puszka, kiedy byliśmy już wyczerpani. Później budziliśmy się w południe. I tak w kółko. Być może dlatego nie zwróciłam uwagi na to, o której wjeżdżaliśmy na Dempster: było już po północy. Było też zupełnie pusto. Nie spodziewałam się tłumów na żwirowej i dziurawej drodze do Arktyki, nie byłam zdziwiona. Zatrzymaliśmy się w Parku Tombstone i nad jeziorem Two Moose. Szybko okazało się, że nie jesteśmy przygotowani na komary. Sądziłam, że po Alasce wiem już, co to znaczy dużo dużych komarów, ale północna Kanada okazała się zupełnie innym światem pod tym względem. Nigdy w życiu nie spotkałam się z czymś takim: komary były olbrzymie i były ich tysiące. Przez okno samochodu zastanawiałam się, czy to jest w ogóle możliwe. Powoli ogarniało nas zmęczenie a kanadyjskie latające potwory + jezioro to nie była najlepsza kombinacja.
Pojechaliśmy dalej, rozglądając się za kawałkiem pobocza na nocleg. W końcu się położyliśmy. Chwilę obserwowaliśmy drzewa osnute mleczną mgłą. Coś nie dawało mi spać.
Młody miał już głęboki oddech, kiedy poczułam niepokojący zapach. Wysiadłam z auta. Pierwsze, co mnie zaskoczyło: komary zniknęły. Oczywiście nie tęskniłam za nimi, ale powoli zaczęłam się orientować, co się dzieje. To, co wcześniej wzięłam za zwykłą nocną szarówkę, było dymem. Po wyjściu z auta poczułam wyraźnie jego zapach. Wyszłam na drogę. Widoczność była bardzo słaba i w jedną i w drugą stronę. Co zrobić? Przez chwilę zastanawiałam się, w którą stronę jechać. Wracać, czy jechać dalej na północ? Był środek nocy i nie liczyłam na to, że spotkam kogoś, kto powie mi, jak wygląda sytuacja. Dla formalności dodam, że nie było zasięgu. Wiedziałam, że gdzieś pośrodku Dempster znajduje się hotel Eagle Plains i tam na pewno kogoś spotkam. Za sobą miałam już kawałek drogi, postanowiłam więc jechać dalej w górę. Byłam trochę przestraszona. Kiedy wjechałam na drogę, widoczność była jeszcze gorsza. Ledwo zauważałam małe zwierzęta, które uciekały z lasu przed żywiołem. Zauważyłam płomienie. Na szczęście po jakimś czasie, nie wiem, jak długim, zostawiliśmy dym za sobą. Chwilę później zobaczyłam blaszany budynek pośrodku niczego. Był już wczesny ranek. Tuż obok hotelu znajdował się mały kemping. Położyłam się i zasnęłam w kilka minut.
Nie miałam głowy do fotografowania tej przygody, ale wrzucę to, co zrobiłam na samym początku:
-Mamo, wstawaj! No wstawaj mamo, nie śpij tyle! – Młody nie dawał za wygraną. Nie zdawał sobie sprawy z tego, że mam za sobą dość ciężką noc. Sam w tym czasie smacznie spał.
-Eeee…zarzwstanedajminutke…
-Mamo, ale wszyscy już wstali!
Otworzyłam oczy. Było bardzo gorąco. Podniosłam głowę i faktycznie zobaczyłam kilka osób kręcących się w pobliżu.
„EAGLE PLAINS – AN OASIS IN THE WILDERNESS” – głosił szyld nad wejściem do niepozornego, blaszanego budynku. Ominęliśmy zamknięte czarne drzwi po prawej stronie i weszliśmy do hotelu. Uznałam, że zasługujemy na porządny posiłek i skorzystamy ze stołówki. Tam opowiedziałam innym podróżnikom oraz leśniczemu o moich nocnych przygodach. Na jego twarzy zagościł pobłażliwy uśmiech:
-To co, pierwszy raz widziałaś pożar?
-Chyba tak, tak z bliska.
-Kochana, dość duży pożar lasu nam tutaj szaleje, dzisiaj zamykamy drogę. Otworzymy, jak sytuacja się polepszy. Na północ możesz jechać, ale na południe dzisiaj to już raczej nie.
I tak leśniczy rozwiał moje wątpliwości. Wcześniej rozważałam, żeby dojechać do koła podbiegunowego i wracać. Teraz wydawało się to słabym planem, skoro i tak nie wracam narazie na południe. Postanowiłam pojechać do miasteczka Inuvik, czyli do końca Dempster Highway.
Droga to Inuvik była piękna. Znowu porwał mnie bezkres tundry i piękne krajobrazy. Cieszyłam się, że pojechałam dalej. Pokonanie całej drogi wymagało dwukrotnego przekroczenia rzeki promem (z darmowymi promami pierwszy raz spotkałam się kilka dni wcześniej w drodze do Dawson).
W końcu, 100 kilometrów od Oceanu Arktycznego, dotarliśmy do Inuvik – małego miasta w Terytoriach Północno-Zachodnich (około 3000 mieszkańców). To spokojne, interesujące miejsce. Ludzie uśmiechali się do nas i byli życzliwi. Ku mojemu zaskoczeniu, w miejscowej bibliotece spotkałam Kolina, Kanadyjczyka, który mówi po Polsku. Okazało się, że jego żona – Weronika – jest Polką. Jeżeli nie czytaliście wpisu na facebooku dotyczącego mojego spotkania z Kolinem i Weroniką w Inuvik, koniecznie łapcie link!
W Inuvik można zwiedzić Western Arctic Regional Visitor Center, charakterystyczny kościół katolicki, wybrać się nad wodę, zjeść potrawę z karibu w restauracji Alestine’s. Ale przede wszystkim można porozmawiać z ludźmi. Zapytać, jak wygląda ich życie, jak radzą sobie z białymi nocami oraz długimi, mroźnymi zimami, pożartować i pośmiać się. Inuvik to jedno z takich miejsc, które zainspirowały mnie i jeszcze bardziej pogłębiły moją fascynację Arktyką. Niektórzy twierdzą, że szkoda czasu na odwiedzenie tego samego miejsca kilka razy. Ja uważam, że jeśli serce bije do jakiegoś mocniej, to należy wrócić. Kto wie, jak zakończy się taka fascynacja?
Restauracja Alestine’s
Certyfikat przekroczenia koła podbiegunowego dla Przemka
West Arctic Regional Visitor Center
Droga na południe była nie mniej interesująca, niż droga na północ.
Najpierw spóźniłam się na ostatni prom na rzece Mackenzie. Oznaczało to uroczą noc w towarzystwie komarów. Następnego dnia wskoczyliśmy na prom do malutkiej osady Tsiigehtchic. Mieszka tutaj około 150 osób. Spotkałam tylko kilka osób a Visitor Center było zamknięte. Pusty kościół, cmentarz, trochę domków połączonych piaszczystymi drogami i piękny krajobraz. To miejsce mnie w pewien sposób zauroczyło. Zaczęłam czytać więcej o malutkiej społeczności Tsiigehtchic. Im więcej informacji wyszukiwałam, tym bardziej byłam zaskoczona. Historią tej osady podzielę się z Wami w innej formie. Mam nadzieję, że już niedługo.
Po dotarciu do oazy – Eagle Plains – okazało się, że droga nadal jest zamknięta. Musiałam przeczekać 2 dni pośrodku niczego. Na szczęście tym razem czarne drzwi po prawej stronie nie były zamknięte. Okazało się, że prowadzą do najfajniejszego baru na świecie. Na ścianach wisiały poroża zwierząt, bar był długi i drewniany, przy ścianie stało pianino i stół bilardowy. Jednak przede wszystkim było tam około dwudziestu osób. wszyscy utknęli tu przez pożar. Byli rowerzyści, był leśniczy, byli kierowcy dostarczający zaopatrzenie. No i było piwo. Wszyscy uśmiechnięci i wyluzowani. Poznaliśmy tam wyjątkowych ludzi. Jeżeli jeszcze nie znacie Roba, człowieka Północy, albo rowerzystki Christiny, służę linkami do wpisów na facebooku. To z pewnością pomoże lepiej zrozumieć moją arktyczną fascynację:
W czasie, kiedy byliśmy na Dempster, droga kończyła się w Inuvik. Do kolejnego miasta, Tuktoyaktuk, prowadziła tylko zimowa droga lodowa. Latem można było skorzystać z wycieczek startujących z Inuvik. Niestety – znacznie przekraczały mój budżet.
Kilka miesięcy później otworzono Inuvik-Tuktoyaktuk Highway, całoroczną drogę do Tuk. Dla mnie to jak niedokończona przygoda i kolejny powód, żeby wrócić.
Kategorie: STRONA GŁÓWNA
Tamte okolice to dla mnie trochę sen z dzieciństwa. Mam nadzieję, że kiedyś się odważę. A na razie – podziwiam.