Wszystko zrobiliśmy na wariackich papierach, ale chyba było warto.
Jak co roku planowałam z synem długi roadtrip. Chciałam wrócić na Alaskę i do Kanady, bo po prostu tam nam było najfajniej. Jednak w pewnym momencie zauważyliśmy z Przemkiem (dużym Przemkiem – moim mężem), że Młody zaczyna mieszać polski z angielskim i niezbyt dużo wie o swoim kraju. Jest przecież Polakiem, ale w Polsce spędził ledwie kilka tygodni życia. We wrześniu zaczyna amerykańską szkołę i z pewnością przesiąknie amerykańskim sposobem bycia jeszcze bardziej. Dlatego pogadaliśmy z synem i wspólnie ustaliliśmy: w tym roku długa podróż to będzie podróż… do Polski. Rodzina zapraszała go od jakiegoś czasu i w końcu pomyśleliśmy – a czemu nie! Postanowiliśmy więc skorzystać z oferty “dziecko podróżujące samodzielnie” LOTu. I tym oto sposobem pięcioletni chłopiec pokonał bez rodziców pół świata: od Los Angeles do Warszawy. Po wylądowaniu powiedział przez telefon: “Wcale się nie bałem, ani nie było mi smutno! Mogłem oglądać Spidermana i było super!”. Teraz Młody przeżywa swoje pierwsze “wakacje u babci” i wygląda na to, że podoba mu się. Podejrzewam, że kwestia samodzielnego podróżowania dziecka samolotem może zainteresować niektórych rodziców, dlatego napiszę o tym więcej w oddzielnym poście.
W każdym razie – nagle okazało się, że najbliższe dwa miesiące spędzimy bez latorośli. Z jednej strony smutek, z drugiej – taka sytuacja nie zdarzyła się od kilku ładnych lat. Prawie sześciu!
Pytanie – co z tym czasem robimy? Odpowiedź jest prosta: pakujemy namiot, śpiwór i ruszamy na Alaskę. Ja chcę dokończyć projekt fotograficzny, a Przemek po prostu nigdy nie był w długiej podróży. Z kalkulacji jasno wynika, że kasy nam nie starczy. Postanowiliśmy więc, że przez miesiąc będziemy się włóczyć, a przez miesiąc pracować. Przemek zdalnie jako informatyk, ja szukam prostej pracy na Alasce: chcę sprzątać, gotować albo podawać dania w restauracji. Cokolwiek się trafi, cokolwiek przedłuży mój pobyt w ukochanym miejscu.
Dzisiaj piszę już do Was z drogi. Pierwszy raz bez dziecka, ale mam nadzieję, że nadal będziecie ze mną. Odkąd założyłam bloga, zdecydowanie najczęstszym pytaniem, jakie dostawałam, było: “Jak to jest podróżować w taki sposób z małym dzieckiem? Jak dajecie radę?”. A teraz ja pytam się Was: jak to jest podróżować w taki sposób z mężem? 🙂
Jesteśmy już w drodze. Jechaliśmy dwa dni przez Kolumbię Brytyjską w Kanadzie, aby znaleźć się w parku Khutzeymateen. Od dawna marzyłam o tym, aby go odwiedzić. Jednym z naszych głównych celów jest podróżowanie śladami północnoamerykańskich niedźwiedzi. Po dwóch dniach naliczyliśmy 17 grizzly i 2 niedźwiedzie czarne. Uznaję to za obiecujący początek przygody i niezłą wprawę przed fotograficznym wyzwaniem.
Już wiecie, co będzie królować na blogu w najbliższym czasie. Zabierzcie się z nami do Kanady i na Alaskę.
Na zdjęciu jeden z niedźwiedzi, które spotkaliśmy dzisiaj. Nie bardzo mamy teraz Internet, dlatego wrzucam pierwsze lepsze zdjęcie, byle szybciej, ale obiecuję – mam dla Was prawdziwą fotograficzną bombę!
Aha, no i wpadajcie na Instagram!
Kategorie: ALASKA, STRONA GŁÓWNA