Krystalicznie czyste jezioro w kraterze wulkanu, lasy deszczowe, gorące źródła w dziczy, wzburzone fale obijające się o klify, deszcz spadający spokojnie w najsoczystszą zieleń roślin, śniadanie na pięknej plaży w słoneczny, ciepły dzień, latawce wzbijające się w powietrze razem z mewami, spacer w mroźne popołudnie i zaspy śniegu wyższe od dorosłego człowieka.
Ach, wszystko by człowiek zrobił, brakuje tylko czasu i kasy. Coś trzeba przecież wybrać. Albo wskakujemy w zimowe kombinezony i jedziemy w śnieg i mróz, albo zakładamy kostiumy kąpielowe i leżymy na plaży, albo porządne buty i do puszczy. Albo… albo OREGON!
Ten wypad był krótki. Ja wiem, że po zdjęciach może się wydawać, że spędziliśmy w Oregonie kilka ładnych miesięcy, ale nie. To były 3 dni. Słownie – TRZY. Do tej pory trudno mi było zaprzyjaźnić się z tym stanem, aż tu nagle, zupełnie przypadkowo, zakochaliśmy się w sobie bez opamiętania. A było to tak:
Mieliśmy przed sobą wolny weekend. Zorientowałam się 2 dni przed i nie miałam zbyt wiele możliwości wyboru. Jeśli nie Oregon, to Waszyngton. A ja z Waszyngtonu chciałam, się wyrwać choć na chwilę. Spakowaliśmy więc namiot, śpiwory, kanapki, termos i ruszyliśmy w drogę. Chcieliśmy przejechać całe wybrzeże Oregonu a w drodze powrotnej zobaczyć Jezioro Kraterowe i zahaczyć o któreś z dzikich gorących źródeł stanu. Udało nam się zrealizować plan, chociaż przeszedł on nasze najśmielsze oczekiwania. Rozpoczęliśmy na północy od wraku statku Peter Iredale w parku Fort Stevens. Później kierowaliśmy się na południe wybrzeżem: Park Ecola, Cannon Beach, przepiękne klify i początkowo bardzo niespokojne wody Pacyfiku. Ciągle towarzyszył nam deszcz, typowy dla północno-zachodniego Oregonu. Ubłoceni i przemoczeni kończyliśmy wszystkie krótkie wędrówki przez lasy deszczowe. Jednak każdy kilometr w dół mapy przybliżał nas do rajskich plaż i błękitnej wody. Już następnego dnia wygrzewaliśmy się w słońcu i jedliśmy śniadanie spoglądając na ocean. Młody pluskał się w wodzie. Nie wiedzieliśmy jeszcze, że nad Jeziorem Kraterowym drogi nadal są zamknięte na zimę a zaspy śniegu piętrzą się pod dachy budynków. A jednak kilka godzin później biały puch sięgał nam do kolan i lepiliśmy bałwana. Trzeciego dnia postanowiliśmy odnaleźć gorące źródła. Takie prawdziwe, dzikie, nieduże i w sercu lasu. I znaleźliśmy. Pływaliśmy w jaskiniach z nietoperzami i wygrzewaliśmy się w leśnych wannach. Byli tam i inni ludzie, wiele osób pływało zupełnie nago.
Rodzinne wypady na weekend zazwyczaj zatrzymuję dla siebie, ale tym razem nie mogę się nie podzielić. Byłabym okropnym samolubem. To były jedne z najlepiej zagospodarowanych 3 dni w naszej podróżniczej historii! Mogę się założyć, że niektórzy z Was w ogóle nie kojarzą Oregonu. A naprawde warto. Ja jestem totalnie oczarowana i polecam ten stan wszystkim, którzy planują wybrać się na Zachodnie Wybrzeże.
Pamiętacie Painted Hills? Pisałam o nich kiedyś na blogu. To też Oregon! Kolejny powód, żeby zwrócić się chociaż na chwilę na północ od Kalifornii.
Kojarzycie inne tak zróżnicowane zakątki na świecie? Jeśli tak to dajcie znać koniecznie, nie bądzcie sknerami i podzielcie się, jako i ja się dzielę:
Kategorie: STANY KONTYNENTALNE, STRONA GŁÓWNA