Szybkim krokiem szłam w kierunku dużego, drewnianego, XVII-wiecznego domu. Pchałam przed sobą wózek przykryty folią przeciwdeszczową, w którym smacznie spał mój syn. Przemokłam do suchej nitki. Ołowiane niebo, strugi deszczu i puste uliczki. Jak w starym dreszczowcu. Miałam wrażenie, że wszystko jest w bieli i czerni.
Puk, puk, puk. Cisza.
Pchnęłam niskie, drewniane drzwi. Nie spodziewałam się, że będą tak ciężkie. Pomieszczenie było oblane słabym, ale ciepłym światłem świec. Bardzo wyraźnie czułam ostry zapach rozmarynu. Na półkach leżały przedziwne książki kucharskie, przyprawy, świece i zwinięte w rulony kawałki pergaminu. Stanęłam na środku pokoju i po chwili dreptałam już w kałuży deszczu z moich mokrych włosów, ciuchów i toreb. To musiał być smutny widok.
Podniosłam głowę. Kobieta z potarganymi blond włosami przyglądała mi się uważnie. Twarz ozdobiła tajemniczym uśmieszkiem. Miała duży, haczykowaty nos, wystający podbródek i pieprzyki. Nosiła okulary. Długa spódnica ciągnęła się po ziemi.
-Witam w domu czarownicy.
-Proszę nie być dla siebie zbyt surową! Nie jest tak źle…
No dobrze, odpowiedź pojawiła się tylko w moich myślach. Jeszcze raz:
-Witam w domu czarownicy.
-Witam. Przepraszam za tę kałużę…
-Nic nie szkodzi, moja droga, nic nie szkodzi. Czy wiesz, gdzie dokładnie jesteś? – po czym, nie czekając na odpowiedź, dodała – Jesteś w domu Jonathana Corwina, czyli sędziego powiązanego z procesem czarownic z Salem. W 1675 roku Corwin – spadkobierca jednej z największych fortun purytańskich w Nowej Anglii – kupił ten okazały dom, a 17 lat później wziął udział w najsłynniejszym “polowaniu na czarownice” w historii. Dzisiaj jest to jedyne miejsce w Salem, które miało bezpośredni kontakt z tamtymi dramatycznymi wydarzeniami.
Dom Jonathana Corwina to wehikuł czasu. Ślady życia rodzinnego, architektura i meble z XVII wieku przeplatają się z ważnym i mrocznym wydarzeniem w historii Stanów Zjednoczonych. Procesem o czary z 1692 roku.
W trakcie zwiedzania Mysz wybudził się ze snu. Spacerował po drewnianym domu i ogrzewał się przy blasku świec, a ja tłumaczyłam na język polski dziecięcy, gdzie jesteśmy. Chyba nie zrobiłam tego zbyt zręcznie, ponieważ w kółko pytał, gdzie jest czarownica. W końcu przyszedł na nas czas. Z trudem godziłam się z myślą, że zaraz opuszczę ciepły dom wypełniony wonią rozmarynu i wyjdę na deszcz, którego już serdecznie miałam dosyć. Zeszliśmy na dół. Potargana blondynka pożegnała nas serdecznie.
-Mysz, proszę, pożegnaj się – szepnęłam po polsku.
-Goodbye, Czarownica.
Jak dobrze, że ona akurat nie znała polskiego… (W przeciwieństwie do tego pana).
Szybkim krokiem szłam w kierunku zaniedbanego cmentarza. Pchałam przed sobą wózek przykryty folią przeciwdeszczową, w którym siedział mój zaciekawiony syn. Przemokłam do suchej nitki. Ołowiane niebo, strugi deszczu i puste uliczki. Jak w starym dreszczowcu. Miałam wrażenie, że wszystko jest w bieli i czerni.
Pchnęłam ciężką, żelazną furtkę. Popękane nagrobki, proste i mroczne napisy, dziwne rysunki. I to ciężkie niebo. Wiedziałam, że tak musi wyglądać najstarszy cmentarz w Salem. Cmentarz z 1637 roku. To było miejsce zaklęte. Chodziłam między nagrobkami dłuższą chwilę.
-Pomóc w czymś, droga pani? – zapytał mężczyzna około trzydziestki, który akurat wraz z przyjacielem delektował się winem na cmentarzu.
-Nie, nie trzeba. – uznałam, że to już koniec wizyty na cmentarzu i zaczęłam się oddalać.
-Halo! Do pomnika na lewo!
-Dziękuję!
Skręciłam więc na lewo, chociaż sama nie wiedziałam, o jaki pomnik chodzi.
Podeszłam do dużej, błękitnej tablicy i przeczytałam:
“Pomnik Ofiar Procesu o Czary w Salem.
W 1692 roku prawie dwieście osób z Salem i okolic zostało oskarżonych o czary, które wtedy uznawane były za zbrodnię. Dwanaście spośród nich zostało osądzonych i straconych. Były to ofiary strachu, zabobonów oraz systemu sądownictwa, który nie obronił ich. Pomnik ten powstał, aby uhonorować pamięć tych dwunastu ofiar oraz przypomnieć nam ponadczasową lekcję praw człowieka, która płynie z tragedii, jaką były procesy o czary.”
Oczywiście słyszałam o procesach o czary w Salem, ale nigdy nie pomyślałam o nich w ten sposób. Napis na tablicy pamiątkowej uświadomił mi coś. Mimo, że minęło tyle czasu, a Salem i sprawa czarownic widnieje w popkulturze pod znakiem czarnych kotów i latających mioteł, nadal możemy tę sytuację odnieść do wielu dzisiejszych problemów i miejsc. Rasizm, homofobia, nietolerancja na odmienność – to nasze zabobony. To problemy, przez które ludzie nadal tracą godność, a nawet życie. Przypomniałam sobie także poruszający problem albinosów w Tanzanii. Tam wierzy się, że ich ciało posiada magiczną moc. W związku z tym poluje się na nich, okalecza, a nawet zabija. I chociaż nie jestem dzieckiem i wiem, że świat nie jest sprawiedliwy, dziwnie się poczułam. 1692-2016. Trochę czasu minęło…
Tradycyjnie zabrałam Mysza na lody. Po drodze uparł się na czarnego pluszowego kota ze sklepu z pamiątkami. Pozwoliłam mu, ale obiecałam sobie, że za jakiś czas usiądę i opowiem mu o tym, jakie miejsce odwiedziliśmy i dlaczego powinien dobrze zapamiętać historię z miasta, z którego pochodzi jego kot, który nazywa się Salem.
Cieszę się, że podróżujemy razem.
PS. To było nasze pierwsze spotkanie z Nową Anglią. Tego samego dnia byliśmy już w podróży do Portland. Jeśli chcesz przeczytać więcej, odhacz się na facebooku!
PS2. Jeszcze długo padało…
Kategorie: STANY KONTYNENTALNE, STRONA GŁÓWNA